Czasami siedzisz w miejscu publicznym, a masz wrażenie, że jesteś w lesie. Ostatnio na przykład, na lotnisku spotkałam Łosia, Jelenia i Rogacza. Takie nagromadzenie rogacizny w jednym miejscu to nie cud, ale efekt opóźnionych lotów i wynikająca z tego przestrzeń do rozmów wszelakich. Przyznaję, podsłuchiwałam, ale nie można było nie podsłuchiwać, bo Panowie mówili wyjątkowo głośno i ekspresyjnie.

Trzej Panowie w wieku jeszcze do rzeczy, siedzą i czekają. Rozmowa się toczy, tak zwany small talk, generalnie o d… co w ich nomenklaturze oznaczało kobietach. Prawią mądrości na temat podejścia do życia, tego jacy są świetni, rzucają żartami, z których śmieją się do rozpuku. Jeden z nich wciąż nerwowo kręci w dłoni swoim telefonem, co chwila spoglądając na ekran.

  • No k…nie odbiera , nie oddzwania, gdzie ona k… jest!

Czoło mu się marszczy, wzrok coraz bardziej błędny. Nie wiem czy to ze złości czy od piwa. Wyraźnie facet się napiął i niby siedzi z kolegami, ale duchem jest po drugiej stronie słuchawki, tej co nie odbiera. Czas leci , w szklankach ubywa, więc jeden z nich wstaje i idzie po następne. Kiedy kolega odchodzi od stolika, jeden z dwójki pozostałych rzuca przelotnie:

  • Ty , ale on płacił za ostatnia kolejkę, teraz chyba my ?!
  • Jest szefem to niech łoś płaci..ha ha ha.

Łoś wraca z piwem, koledzy poklepują go po plecach. I nagle dzwoni telefon, ale nie tego napiętego, ani nie Łosia. Telefon tego trzeciego. Trzeci odbiera, wstaje, odchodzi dalej, chwilę rozmawia, po czym wraca i mówi:

  • Dzwoniła, tęskni ha ha … Zajarana jest mną normalnie. Ale muszę ją trochę odstawić, bo sobie chyba za dużo wyobraża. Ona sobie myśli, że jelenia znalazła, który będzie jej dzieciaka obcego wychowywał…

Jeleń siada rozluźniony i dumny z siebie.

I w tym momencie tak mi się przykro zrobiło, bo pomyślałam sobie o tej kobiecie, która się w tym Jeleniu zakochała.

Czas leci, Jeleń rozwija opowieść o naiwności „tej od dzieciaka”, przy okazji pręży pierś jakby się szykował do następnego rykowiska. Zaczął chyba od znaczenia terenu potem, bo koszulka jakby mokra się robi. Dobrze, że ograniczył się do znaczenia tylko potem – pomyślałam. A tu nagle szklanki puste. Łoś nie wstaje, Jeleń się uśmiecha, napięcia nie wytrzymuje ten trzeci już napięty, bo ona wciąż nie odbiera.

  • No to teraz na mnie kolej , co pijecie chłopaki ? O kurde, kasa mi się kończy , Łosiu pożycz dwie dychy.

Poszedł.

Nastała chwila ciszy. Jeleń puka palcami w blat. Łoś zmienił pozycję na jeszcze bardziej wygodną, po czym dodał:

  • A co on taki nerwowy, męczy ten telefon ?
  • A bo ta jego to go chyba w rogi wali. Ha ha… zabulgotał Jeleń…

Pewnie byłby niezły ciąg dalszy, ale w megafonie zabrzmiało:

  • Pasażerowie……lot odwołany…

A ja do końca miałam nadzieję, że jednak polecimy. Podświadomie czułam, że będą komplikacje, widziałam, że warunki pogodowe nie wróżą niczego dobrego, ignorowałam to co mówi moja towarzyszka w podróży (ona w przeciwieństwie do mnie, od samego początku nie była dobrej myśli), ale tak bardzo chciałam polecieć, że wierzyłam, że się uda. Jestem łatwowierna? Może!

Bo ja wciąż chcę wierzyć ludziom, którzy są dla mnie bliscy. Tym mniej bliskim daje kredyt zaufania. Zakładam, że mają dobre intencje, ktoś powie, że jestem naiwna, że jestem Łoś, nawet jeśli to Łoś SuperKtoś 😉

Ela Krzyżaniak