Gdy studiowałam psychologię, statystyka była dla mnie po prostu koniecznym złem – przedmiotem do zaliczenia, nie do rozumienia. Traktowałam ją jak martwą matematykę. Dziś, po latach pracy z ludźmi i towarzyszenia im w trudnych emocjach, widzę, że statystyka może ratować psychikę. Serio.

Bo kiedy dzieje się coś, czego nie rozumiem, statystyka – a konkretnie rozkład normalny – pozwala mi sobie to poukładać.

Wyniki wyborów a krzywa Gaussa

Wybory – nie tylko te polityczne, ale i te życiowe, społeczne – wywołują emocje. Duże emocje. Zwłaszcza gdy wyniki są nie po naszej myśli. Czasem czujemy się jakby ktoś nas zdradził. Albo jakbyśmy mylili się co do obrazu świata, w którym żyjemy.

W takich momentach przypominam sobie o krzywej Gaussa – tej charakterystycznej „górce” ze statystyki, która pokazuje, że większość cech w populacji (wzrost, IQ, preferencje, a nawet emocjonalne reakcje) rozkłada się wzdłuż jednej, przewidywalnej logiki.

Większość ludzi mieści się w środku – to tzw. norma statystyczna. Po bokach – mniejszości. I to jest w porządku. To właśnie znaczy być człowiekiem – czasem pasować, czasem nie.

W polityce też tak jest. Można mieć głos, który jest „na obrzeżu krzywej”. To nie oznacza, że jest gorszy, niepotrzebny, ani tym bardziej błędny. To po prostu inna pozycja na osi. Czasem samotna. Ale potrzebna – bo bez tej różnorodności nie ma równowagi.

Norma czy standard?

To, co statystycznie dominuje, nie musi być standardem jakościNorma to większość. Standard to wartość. A jedno nie zawsze równa się drugiemu.

Czasem, kiedy społeczeństwo wybiera kierunek, który mnie niepokoi – przypominam sobie: „To jest norma. To nie musi być mój standard”. I wtedy wchodzę w tryb: jak się do tego ustosunkować, żeby nie zwariować?

Bo tu nie chodzi o kapitulację. Chodzi o zdrowie psychiczne. O odzyskanie wpływu tam, gdzie go rzeczywiście mam.

„Jeśli nie możesz czegoś zmienić, zmień swoją reakcję”

To nie jest coachingowy frazes. To głęboka psychologiczna prawda. Próbujemy zmieniać rzeczy, na które nie mamy wpływu – wyniki wyborów, decyzje większości, zmienność nastrojów społecznych. I zużywamy na to ogromną energię. A potem… jesteśmy wyczerpani, zrezygnowani, cyniczni.

Pracując z klientami, ale też patrząc na siebie, widzę, że największą ulgę przynosi nie zmiana świata, tylko zmiana stosunku do niego. To jest właśnie akceptacja.

Akceptacja to nie zgoda

Akceptacja to uznanie rzeczywistości taką, jaka jest. Bez prób jej natychmiastowego naprawiania. Bez wewnętrznego krzyku „to nie tak miało być!”.

Psychologia akceptacji i zaangażowania (ACT) mówi, że cierpimy nie dlatego, że coś się wydarzyło, ale dlatego, że nie chcemy, by się wydarzyło. I choć bunt może być zdrowy – to tylko wtedy, gdy prowadzi do świadomego działania. Nie do wewnętrznego spalania się.

Efekt żałoby po wyborach

Często po takich wydarzeniach jak wybory obserwuję u siebie i innych coś, co przypomina etapy żałoby:

  • zaprzeczenie („to niemożliwe, że ludzie to wybrali”),
  • gniew („jak mogli?”),
  • targowanie się („gdybyśmy tylko lepiej się zorganizowali…”),
  • smutek („to już koniec”),
  • i w końcu: akceptacja („to się stało. co dalej?”).

To wszystko są normalne etapy. Nie trzeba ich przyspieszać. Ale dobrze wiedzieć, że nie warto się w nich zatrzymywać.

Co możemy zrobić?

🟡 Zrozumieć – większość to nie absolutna prawda, tylko dominująca narracja.
🟡 Zaakceptować – nie jako zgodę, ale jako sposób na odzyskanie spokoju.
🟡 Zadziałać – edukować, rozmawiać, wpływać lokalnie i mądrze.
🟡 Być uważnym – dla siebie, dla emocji, dla sygnałów z ciała i duszy.

Refleksja

Społeczne wybory są jak lustro. Nie zawsze podoba nam się, co widzimy. Ale nie możemy winić lustra za to, co odbija. Możemy jednak zdecydować, co z tym zrobić.

Jeśli więc dziś jesteś w miejscu, w którym czujesz się rozczarowana, przybita, wkurzona albo zdezorientowana – to w porządku. To ludzka reakcja. Ale nie jesteś w niej sama.

I pamiętaj: nie wszystko da się zmienić. Ale zawsze możesz wybrać swoją reakcję. I to jest właśnie Twój wpływ. Twój punkt mocy.