W wigilijne przedpołudnie ostatnia rzecz, na którą zwracam uwagę, to telefon.
Nie dlatego, że go ignoruję, ale dlatego, że w tym czasie moja uwaga jest gdzie indziej. Święta są dla mnie momentem zatrzymania, a nie ciągłej dostępności. Lubię ten czas, ponieważ jest w nim rytm, skupienie i przyjemność bycia tu i teraz. Przygotowania, bycie w domu, obecność z bliskimi sprawiają, że telefon przestaje być w centrum uwagi.

I właśnie wtedy, w tym skupieniu, pojawia się sms:
„Jak to dzisiaj nie odbierasz telefonów? Przecież to czas składania życzeń.”

Zaskoczyła mnie ta wiadomość. Nie poczułam wstydu ani poczucia winy – raczej zdziwienie, jak łatwo w takich chwilach pojawia się wyobrażenie o tym, jak „powinien” wyglądać ten dzień.

Kiedyś takie sytuacje uruchamiały we mnie inne myśli. Miałam wrażenie, że coś mnie omija, ponieważ inni potrafią „lepiej” – dzwonią, składają życzenia, celebrują kontakt. Ja natomiast jestem zajęta swoim światem i nie nadążam. Miałam wtedy poczucie bycia trochę obok głównego nurtu świątecznego przeżywania.

Z czasem zaczęłam jednak dostrzegać coś jeszcze. Wiele z tych kontaktów pojawia się tylko w święta, podczas gdy przez resztę roku jest cisza. Na co dzień kontakt pojawia się rzadko i raczej bez szczególnej regularności. A jednak właśnie w te kilka dni telefon zaczyna dzwonić częściej, także wtedy, gdy przez resztę roku milczy.

Dlatego dla mnie święta nie są momentem nadrabiania relacji. Są raczej momentem ich zawężenia – nie z chłodu, lecz z wyboru. Od święta jestem z tymi, którzy potrafią być na co dzień. Z tymi, z którymi relacja wydarza się bez okazji, bez kalendarza, w zwyczajnych dniach. W święta po prostu pozwalam sobie być z nimi jeszcze bardziej.

Dużo czasu spędzam wtedy w kuchni – to prawda. Jednak nie z obowiązku, lecz z pasji, z radości i z poczucia sensu. To jest mój sposób bycia blisko, bardzo konkretny i cielesny. Trudno go pogodzić z rozmową przez telefon, dlatego nie próbuję już tego godzić.

Dziś nie mam potrzeby tłumaczyć się z tego wyboru. Coraz lepiej rozumiem, że nie każdy wybiera ten sam sposób przeżywania świąt. Ja coraz wyraźniej wiem, czego w tym czasie potrzebuję. A święta są jednym z niewielu momentów w roku, kiedy chcę świadomie wybrać tu i teraz, zamiast „zawsze dostępna”.

Coraz wyraźniej widzę, jak często mylimy pamięć z reakcją. Jak łatwo uznajemy brak odpowiedzi za brak relacji. Jak bardzo nauczyliśmy się mierzyć bliskość responsywnością – szybkością odpowiedzi, natychmiastową reakcją, byciem „pod ręką”. Tymczasem cisza nie zawsze jest brakiem. Czasem jest znakiem, że ktoś jest właśnie bardzo obecny – tylko gdzie indziej.

Dlatego nie odbieram telefonu w wigilijne przedpołudnie nie dlatego, że nie pamiętam o innych. O nich myślę i noszę ich w sobie, natomiast w tym momencie wybieram bycie tam, gdzie jestem naprawdę.

Na moment zatrzymania

Zgoda na własne granice bywa jednym z trudniejszych doświadczeń w relacjach, szczególnie wtedy, gdy granica oznacza chwilową niedostępność. A jednak to właśnie tam zaczyna się dojrzałość – w umiejętności odróżnienia potrzeby kontaktu od przymusu bycia responsywnym.

Relacje, w których jest poczucie bezpieczeństwa, zwykle nie rozpadają się od ciszy, opóźnienia czy przerwy. Nie rozpadają się od jednego nieodebranego telefonu. Często właśnie wtedy mają szansę oddychać i dojrzewać.

Jeśli ten tekst jest Ci bliski, być może w te święta warto zadać sobie jedno proste pytanie: gdzie jestem naprawdę?
Nie gdzie „powinnam być” ani gdzie „wypada”, ale gdzie czuję sens, spokój i obecność. Odpowiedź rzadko prowadzi do telefonu. Znacznie częściej prowadzi do stołu, do kuchni, do rozmowy, do ciszy – do miejsca, w którym można być sobą.

I to właśnie tam zaczyna się bliskość, która nie potrzebuje ciągłego potwierdzania.