W życiu – jak w nawigacji – czasem wydaje nam się, że wiemy, gdzie jedziemy. A potem nagle jesteśmy 40 kilometrów dalej i nie mamy pojęcia, jak do tego doszło.

Oczekiwania kontra rzeczywistość

Codziennie wracałam z pracy tą samą trasą. Znacie ten rodzaj drogi – szybka, ekspresowa, bez korków, cała moja. Do pewnego momentu, bo tam, gdzie powinno być prosto do domu, na mojej drodze stawały przeszkody: pachołki drogowe.

Nie takie tam dwa symboliczne – cała armia pomarańczowych przeszkadzaczy, które brutalnie zmuszały mnie do objazdu przez Chwaszczyno. A Chwaszczyno – jak to Chwaszczyno – korki, zakręty, zapchane rondo, czasem traktor, korowód tych co jeszcze dalej.

I każdego dnia miałam tę naiwną, uroczą myśl: „A może dziś już ich nie będzie?”

Czerwcowa pułapka (czytaj: nadzieja)

I oto nadszedł dzień jak z marzenia. Czerwcowa środa, piękne słońce świeci przez szklany dach auta, w środku jaśniutko jak na Malediwach. Nic, tylko jechać.

Wracam z pracy, dojeżdżam do znajomego miejsca i… pachołków brak!
Serce bije szybciej, endorfiny eksplodują, w głowie słyszę fanfary. Myślę sobie: „W końcu! Los się do mnie uśmiechnął!”
I wtedy, w przypływie euforii i z pełnym zaufaniem do wszechświata, postanawiam zignorować znaki. W końcu jestem dorosła i wiem, co robię, prawda?

Ruszam prosto. Pełna wiary. Szczęśliwa. Wolna.

No i… prawie dojechałam do Kościerzyny.

Gdy narracja wygrywa z rozsądkiem

Nie było żadnego zjazdu. Żadnego mostu. Żadnej magicznej drogi do domu. Była za to piękna, nowa trasa – tylko nie dla mnie. Dla kogoś, kto jechał w zupełnie innym kierunku.

I wiecie co? Przez chwilę miałam wrażenie, że to może… jakiś test. Od życia. Albo żart. Od kosmosu.

Ale nie – to ja, moje oczekiwania i pewność, że jak nie ma pachołków, to na pewno można już prosto. Czysty akt wiary.

Gdy nadzieja zakrzywia rzeczywistość

Psychologia zna to zjawisko i nazywa je efektem fałszywej nadziei – mamy tendencję do przeceniania drobnych pozytywnych sygnałów i traktowania ich jako potwierdzenia, że nareszcie wszystko się zmienia na lepsze. Jakby świat w końcu ruszył zgodnie z naszym planem.

Do tego dochodzi jeszcze błąd przypisywania znaczenia przypadkowi – widzimy coś, co nam sprzyja, i nagle uznajemy, że „to musi coś znaczyć”. Brak pachołków? To przecież znak! Może nawet metafora nowego etapu w życiu!

Tylko że… to po prostu brak pachołków. I nieczytelna tablica informacyjna.

Co z tym zrobić?

Nie chodzi o to, żeby porzucić nadzieję. Ale dobrze jest nauczyć się patrzeć trochę szerzej niż tylko przez pryzmat naszych pragnień. Czasem warto przeczytać znaki – nie tylko drogowe. Upewnić się, że „skrót” naprawdę prowadzi tam, gdzie chcemy dotrzeć.

Oczekiwania potrafią być cudowne – dają nam napęd, kierunek, motywację. Ale też… potrafią nieźle namieszać, gdy traktujemy je jak fakty, a nie przypuszczenia.

Morał? Czasami warto się przejechać!

Czy to źle, że pojechałam za daleko? Może i nieidealnie – ale przynajmniej teraz wiem, że nowa droga nie zawsze oznacza lepszą dla mnie. I że znak „niebezpieczny zjazd” czasem naprawdę coś mówi.

Czasem trzeba się zgubić, żeby coś zrozumieć. A czasem – po prostu, żeby mieć o czym opowiadać.