Każdy z nas ma w sobie taki czerwony guzik – delikatne miejsce, którego naciśnięcie wywołuje lawinę emocji. Czasem wystarczy jedno zdanie, ton głosu, spojrzenie. I nagle – bach! – reakcja jest silniejsza, niż byśmy chcieli. To nie przesada ani przewrażliwienie, tylko znak, że dotknięto w nas coś naprawdę ważnego.


Jedno słowo, a tyle emocji

Ostatnio doświadczyłam tego na treningu interpersonalnym. To szczególny rodzaj spotkania, w którym grupa ludzi wchodzi w autentyczne interakcje i w bezpiecznych warunkach przygląda się sobie: jak reagujemy, gdy ktoś się z nami nie zgadza, kiedy czujemy się oceniani, kiedy ktoś nas chwali. To nie teoria – to doświadczenie „na żywo”.

Jadąc tam, pomyślałam: „Pewnie nic mnie tym razem nie zahaczy, przecież jestem już taka poukładana”. A jednak – zahaczyło.

Jedno słowo koleżanki odpaliło we mnie emocjonalną bombę: poczułam niesprawiedliwość, umniejszenie, niezrozumienie. Serce zaczęło bić szybciej, żołądek się zacisnął, ramiona spięły, a w głowie pojawił się potok myśli: „Ale przecież to nie ja! Muszę to sprostować! Nie mogę pozwolić, żeby ktoś tak mnie postrzegał!”.

Próbowałam tłumaczyć, że to chyba nie moje słowa. Ale dla niej nie miało to większego znaczenia – powiedziała, że równie dobrze mogła to być ja albo ktoś inny. I choć mogłam zareagować spokojniej, ja ugrzęzłam w trudnych emocjach.


Grupa jak agar-agar

Trening interpersonalny jest trochę jak agar-agar w laboratorium. To podłoże, na którym rozwijają się bakterie, grzyby i mikroorganizmy – na co dzień niewidoczne gołym okiem. Dopiero kiedy stworzymy im sprzyjające warunki, zaczynają się ujawniać i możemy je zobaczyć.

Tak samo w grupie – relacje, słowa, spojrzenia, drobne gesty stają się podłożem, na którym zaczynają wyrastać nasze ukryte wrażliwości. To, co na co dzień chowamy pod płaszczem „opanowania” i „dorosłości”, nagle staje się widoczne: nasze niepewności, bolesne wspomnienia, stare rany.

Właśnie dlatego reakcje bywają tak intensywne. Bo to, co zostało „zainfekowane” dawno temu, teraz ma okazję się ujawnić.


Nasze wewnętrzne „oprogramowanie”

Każdy z nas nosi w sobie historię, która wpływa na to, jak reagujemy. Analiza Transakcyjna mówi tu o zakazach – wczesnych, często nieuświadomionych komunikatach, które towarzyszyły nam w dzieciństwie. To nie musiały być słowa wypowiedziane wprost, częściej subtelne sygnały: ton głosu, spojrzenie, atmosfera w domu.

Niektóre z najczęstszych zakazów to:

  • „Nie czuj” – emocje są niewłaściwe.
  • „Nie bądź ważny” – inni liczą się bardziej.
  • „Nie bądź sobą” – ktoś inny wie lepiej, kim masz być.
  • „Nie należ” – nie pasujesz do grupy.

Kiedy więc koleżanka przypisała mi słowa, których nie wypowiedziałam, bardzo możliwe, że dotknęło to mojego starego zakazu – np. „nie bądź ważna” („twoja prawda się nie liczy”) albo „nie bądź sobą” („inni mają prawo decydować, kim jesteś”). Dlatego reakcja była tak silna – nie chodziło tylko o tamtą rozmowę, ale o echo dawnych komunikatów.


Co się dzieje w ciele i w głowie?

W takich chwilach organizm przełącza się w tryb alarmowy: serce bije szybciej, żołądek się kurczy, oddech staje się płytki. To naturalny mechanizm obronny – „walcz albo uciekaj”. W głowie pojawia się potok myśli obronnych: tłumaczymy się, bronimy, wyjaśniamy.

Problem pojawia się wtedy, gdy ta reakcja przejmuje nad nami pełną władzę. Wtedy to nie my wybieramy reakcję – wybiera za nas nasze stare „oprogramowanie”.


Po co się temu przyglądać?

Nie chodzi o to, by nigdy się nie denerwować. Emocje są potrzebne – pokazują, co jest dla nas istotne i gdzie mamy wrażliwe punkty. To właśnie one kierują reflektorem w miejsca, które domagają się naszej uwagi.

Wspominając, że pewne rzeczy mają źródło w dzieciństwie, nie chodzi o to, żeby znowu „czepiać się rodziców” czy prowadzić archeologiczne wykopaliska i przypisywać komuś winę. Nie o to tu chodzi. Po prostu faktem jest, że w naszym wnętrzu zostały ślady – jak blizny czy delikatniejsze miejsca, które są bardziej podatne na zranienie. Kiedy ktoś dotknie ich przypadkiem słowem czy gestem, reagujemy mocniej.

I właśnie dlatego warto to zauważać. Nie po to, by rozliczać przeszłość, ale by dziś – jako dorośli – umieć zadbać o siebie. Bo skoro wiem, że mam takie delikatniejsze obszary, mogę nauczyć się je chronić, otaczać troską i dawać sobie to, czego zabrakło wtedy.

W praktyce pomaga zadawanie sobie pytań:

  • Co dokładnie mnie tak uruchomiło?
  • Jakiego zakazu mogło to dotknąć?
  • Czego potrzebuję teraz, by się o siebie zatroszczyć?
  • Jakiego pozwolenia mogę sobie udzielić – tu i teraz?

Na koniec

Z perspektywy moich trzydziestu lat pracy jako psycholog widzę, że najwięcej uczymy się nie wtedy, gdy wszystko idzie gładko, ale właśnie wtedy, gdy coś nas „zahacza”. Bo tam, gdzie emocje wybuchają z całą mocą, tam zazwyczaj znajduje się klucz – do głębszego poznania siebie i do zmiany.

Trening interpersonalny bywa więc jak agar-agar: tworzy podłoże, na którym mogą ujawnić się nasze ukryte „mikroorganizmy” – dawne schematy, zakazy, wrażliwości. Nie po to, żeby nas zatruć, ale po to, byśmy mogli je wreszcie zobaczyć i nazwać. A skoro już są widoczne, możemy się nimi zająć – z większą świadomością i troską.

I właśnie dlatego warto wiedzieć, gdzie w nas kryje się czerwony guzik. Bo kiedy ktoś go naciska, to nie koniec świata – to zaproszenie, by przyjrzeć się sobie uważniej i nauczyć się reagować inaczej. To nie wada, że go mamy. To znak, że jesteśmy ludźmi z historią i wrażliwością. A jeśli nauczymy się o ten guzik dbać – dzień nie musi nam się „rozwalać”. Wręcz przeciwnie – może stać się początkiem zmiany.